Jak podała wczoraj Zaufana Trzecia Strona na największym obecnie polskim forum darknetowym została opublikowane paczka z danymi pochodzącymi z serwera jednej z największych polskich kancelarii adwokackich (oryginalny wpis został niestety usunięty przez Z3S.pl „ze względu na charakter sprawy”). Paczka ta jest pokłosiem ostatniej kampanii ataków wymierzonej w polskie kancelarie prawne, o której pisałem w zeszłym tygodniu. Sytuacja niewątpliwie jest ewenementem a i jej przebieg będzie stanowił precedens dla polskich kancelarii. W pierwszych komentarzach internautów na temat wycieku pojawia się jedno zasadnicze pytanie – czy kancelaria i prawnicy odpowiadają za takie wycieki, czy też nie? Chciałbym dziś udzielić odpowiedzi na to pytanie, podzielić się z Tobą moimi kilkoma przemyśleniami w tym zakresie i powiedzieć co myślę o całej zaistniałej sytuacji.
Na czym dokładnie polegał atak?
To co opisała Zaufana Trzecia Strona jako skutek ataku odpowiada możliwością oprogramowania z opisywanej przeze mnie ostatnio kampanii wymierzonej w kancelarie prawne – wiemy to na podstawie analizy ataku wykonanej przez CERT Polska. Skracając to co pisze CERT – działanie oprogramowania na komputerze prawnika-ofiary zostało zidentyfikowane jako przekierowywanie rozwiązań adresów domenowych albo wykradanie danych z komputera ofiary. Nieco mniej technicznie: pierwsza z możliwości oprogramowania pozwala podmieniać odwiedzane strony www na spreparowane (np. w celu dokonania kradzieży haseł i loginów – klasyczny phishing). Konsekwencje drugiego działania, czyli możliwości pobrania danych z komputera chyba nie wymagają komentarza. Co ciekawe, w toku ataku sama wtyczka Microsoftu rzeczywiście się instalowała, a złośliwe oprogramowanie (konkretnie Smoke Loader) po prostu instalowało się „na doczepkę”. Nie trudno więc się domyślić, iż dla użytkowników o niskim poziomie technicznej świadomości dominujących wśród prawników, taki trik bardzo skutecznie usypiał czujność. Jest to nic więcej, niż klasyczny atak socjotechniczny, z wykorzystaniem znanego już i z pewnością zakupionego na czarnym rynku złośliwego oprogramowania.
Według relacji serwisu Zaufana Trzecia Strona, w opisanym przez nich przypadku doszło do:
- przejęcie kontroli nad całą infrastrukturą IT (panel zarządzania),
- włamywacz uzyskał dostęp do zawartości skrzynek e‑mail,
- włamywacz uzyskał dostęp akt spraw prowadzonych dla Klientów,
- włamywacz uzyskał dostęp do prywatnych danych prawników.
Niestety obawiam się, iż opisane przez Zaufaną Trzecią Stronę wydarzenie może być pierwszym z fali wielu, które nastąpią po opisywanej niedawno kampanii cyberprzestępców wymierzonej w kancelarie prawne. W dalszej części dzisiejszego wpisu chciałbym zastanowić się nad możliwymi konsekwencjami oraz potencjalnymi płaszczyznami odpowiedzialności w tego typu wypadkach, gdy następuje wyciek danych osobowych.
Kto może ponieść odpowiedzialność za wyciek z punktu widzenia prawa?
W przypadku tego typu wycieków danych pojawiają się co najmniej 4 płaszczyzny odpowiedzialnosci prawnej, które należy rozważyć:
- cywilną (wobec klientów, których dane wyciekły)
- administracyjną (wobec np. GIODO)
- karną
- dyscyplinarną
Jednym z częstych argumentów, które przejawiają się w komentarzach, jest próba możliwości „zrzucenia” odpowiedzialności na firmę świadczącą usługi IT. Takie postawienie sprawy nie jest do końca poprawne. Owszem – firma świadcząca obsługę IT będzie ponosiła odpowiedzialność, lecz głównie względem poszkodowanej wyciekiem kancelarii – wszystko zależy od tego jak wyglądała umowa o świadczenie usług i kilka innych zmiennych. Niemniej na zewnątrz – w stosunku do osób, których dane wyciekły a prowadzone sprawy zostały w ten sposób narażone na szwank – odpowiedzialność cywilną ponosić będzie w głównej mierze kancelaria. Maksymalnie upraszczając: to, że kancelaria zawiera umowę na serwis IT czy inne usługi informatyczne nie zwalnia jej co do zasady z odpowiedzialności względem klientów za powierzone dokumenty i obowiązek zapewnienia ich poufności. Odnosi się to szczególnie do regulacji związanych z ochroną danych osobowych. Klientów rzadko kiedy interesuje czy podmiot świadczący usługi prawne korzysta z usług IT takiej czy innej firmy. Klientów interesuje, by sprawa była wykonana należycie. Zapewnienie cyberbezpieczeństwa spoczywa na wykonawcy.
Bezpieczeństwo informacji w polskich kancelariach
W przypadku wycieków danych z kancelarii prawnej dochodzi do naruszenia kluczowego elementu dla pracy prawnika jakim jest informacja oraz kluczowego jej atrybutu – zapewnienia poufności tej informacji. To właśnie z poważnego traktowania informacji wyrosły takie pojęcia jak np. tajemnica adwokacka, która ma dawać gwarancję, że wszystko co zostało powierzone prawnikowi zostanie absolutnie poufne, niedostępne nawet dla organów ścigania. Przedstawicieli wolnych zawodów (adwokatów, radców) obowiązuje tzw. zasady etyki. To reguły narzucane przez samorząd zawodowy jednocześnie przestrzegający ich realizowanie w rzeczywistości.
W przypadku prawników pracujących w kancelarii padającej ofiarą cyberprzestępców trudno mi wyobrazić sobie sytuację, w której samorządy zawodowe nie pociągną prawników do odpowiedzialności dyscyplinarnej, a przynajmniej nie spróbują tego zrobić lub rozważyć takiej opcji. Jakie mają możliwości? Samorząd radcowski dość jednoznacznie precyzuje obowiązek zabezpieczenia danych dotyczących klientów w kodeksie etyki radcy prawnego. Znajdziemy tam m.in. taki zapis:
art. 3 ust. 1
Naruszenie postanowień Kodeksu stanowi podstawę odpowiedzialności dyscyplinarnej.art. 23
Radca prawny obowiązany jest zabezpieczyć przed niepowołanym ujawnieniem wszelkie informacje objęte tajemnicą zawodową, niezależnie od ich formy i sposobu utrwalenia. Dokumenty i nośniki zawierające informacje poufne należy przechowywać w sposób chroniący je przed zniszczeniem, zniekształceniem lub zaginięciem. Dokumenty i nośniki przechowywane w formie elektronicznej powinny być objęte odpowiednią kontrolą dostępu oraz zabezpieczeniem systemu przed zakłóceniem działania, uzyskaniem nieuprawnionego dostępu lub utratą danych. Radca prawny powinien kontrolować dostęp osób współpracujących do takich dokumentów i nośników.
Zwróćmy więc uwagę, iż mamy tutaj do czynienia z obowiązkiem zabezpieczenia. Regulacja nie mówi zatem o tym, czy zabezpieczenie takie musi być skuteczne czy też nie. Takie postawienie sprawy wydaje się być zrozumiałe, gdyż czasami nie da się uchronić przed niemożliwym (np. pożarem czy powodzią). Szczególnie ciekawie w świetle takiego wycieku i modus operandi sprawców brzmi ostatnie zdanie art. 23 – to radca prawny powinien kontrolować odpowiedzialność za to jak np. asystenci korzystają z danych przetwarzanych w jego kancelarii.
W przypadku adwokatów mamy podobną regulację – kodeks etyki adwokackiej. Możemy w nim przeczytać:
§ 4
Adwokat odpowiada dyscyplinarnie za uchybienie etyce (…).§ 19
5. Adwokat posługujący się w pracy zawodowej komputerem lub innymi środkami elektronicznego utrwalania danych obowiązany jest stosować oprogramowanie i inne środki zabezpieczające dane przed ich niepowołanym ujawnieniem.
6. Przekazywanie informacji objętych tajemnicą zawodową za pomocą elektronicznych i podobnych środków przekazu wymaga zachowania szczególnej ostrożności i uprzedzenia klienta o ryzyku związanym z zachowaniem poufności przy wykorzystaniu tych środków.
Jak taka odpowiedzialność wygląda w praktyce? Polskie samorządy (przynajmniej adwokacki) w przypadku naruszenia tajemnicy są stanowcze. Słyszałem już nie raz, że jakiś konkretny prawnik został ukarany przez kolegów z sądu dyscyplinarnego za naruszenie tajemnicy. To oczywiście wstydliwa i nieprzyjemna sytuacja, ale pokazuje powagę problemu. Osoba łamiąca takie przepisy korporacyjne może się liczyć nie tylko z ukaraniem dyscyplinarnym w postaci nagany, ale wręcz z możliwością utraty prawa do wykonywania zawodu czy sprawowania patronatu nad aplikantami. Z relacji znajomych mi adwokatów wiem, że odpowiedzialność dyscyplinarną można ponieść za… brak tabliczki z imieniem, nazwiskiem i dopiskiem „adwokat” na budynku, w którym mieści się kancelaria.
Brutalna rzeczywistość polskich kancelarii
Niemniej jeśli chodzi o zapewnianie cyberbezpieczeństwa klientom, to nie jest ono już tak rygorystycznie egzekwowane przez samorządy jako chociażby opisane wcześniej szyldy. Mówiąc nieco brutalniej – panuje tutaj absolutna wolna amerykanka, co skutkuje tym, że cyberbezpieczeństwo w polskich kancelariach prawnych istnieje tylko teoretycznie. Według badań Centrum Ochrony Danych Osobowych i Zarządzania Informacją Uniwersytetu Łódzkiego tylko 30% radców i adwokatów wdrożyło jakiekolwiek rozwiązania. Samorząd niczego nie egzekwuje, starsi wiekiem mecenasi nie nadążają za techniką (co można jeszcze jakoś zrozumieć i usprawiedliwić). A młode wilki świata kancelarii myślą, że mają świat u stóp i nikt nie naruszy ich poczty na Onecie.
Warto mieć na uwadze, że dzisiaj obieg informacji wygląda zupełnie inaczej niż jeszcze 20 lat temu. Praktycznie każdy typ informacji można w sposób poufny przekazać bez bezpośredniego kontaktu w sposób błyskawiczny. Niestety wykorzystanie zdobyczy techniki w postaci różnorakich protokołów komunikacyjnych niesie za sobą nowe zagrożenia. Tak jak kiedyś zagrożeniem była możliwość utraty kontroli nad dokumentacją przechowywaną w kancelarii, tak też dzisiaj zagrożeniem może być utrata kontroli nad informacją przechowywaną elektronicznie (choćby na skrzynce e‑mailowej). Dlatego od dawien dawna fakt, że adwokat może wywiesić szyld na zewnątrz budynku w którym ma siedzibę kancelarii był dla każdego naocznym znakiem. Znakiem, że prawnik posiada jakiś rodzaj prawa do korzystania z siedziby kancelarii i dzięki temu zapewnia, że nikt nie naruszy dokumentów złożonych przez klienta w tym miejscu. Dziś takim znakiem dla nas – obywateli społeczeństwa informacyjnego – powinno być choćby posiadanie poczty elektronicznej we własnej domenie – znak, że nie wisi to gdzieś na wp.pl czy Onecie. Znak, że serwer na którym znajdują się te informacje jest oznaką posiadania jakiegoś prawa, które gwarantuje, że nikt niepowołany nie uzyska dostępu do informacji.
Kończąc, zachęcam do odwiedzenia strony internetowej jakiejkolwiek Okręgowej Rady Adwokackiej (przykładowo). Kliknij „więcej” przy nazwisku jakiegokolwiek adwokata i sam sprawdź jak traktują oni dane swoich klientów. Ilość adresów e‑mail w domenie Gmail, wp czy Onet przeraża. I na pewno nie daje wykonującemu zawód prawnika możliwości kontroli nad taką pocztą i zapewnienia bezpieczeństwa klientom, które tak pięknie deklarują oni w swoich kodeksach etycznych.
Rewelacyjny arykuł!!!
Witaj,
Dziekujemy, szkoda ze nie posiadalismy Twojej wiedzy podczas pisania informacji do kancelarii o wycieku, z pewnoscia uswiadomilbys im lepiej o co tak naprawde jest gra. Teraz jedynie pozostalo zaslaniac sie szemrana „etyka” (Bo co to za etyka, ze okupu nie zaplacimy, ale dane klientow mamy gdzies?). Artykul wyladowal juz i na portalu prawnym. To dopiero poczatek, dopilnujemy aby sprawa znalazla swoj koniec. Prosze pomyslec, my nie jestesmy „bandyterka”, nie obcinamy palcow, nie porywamy dzieci, ale co jesli tacy ludzie mieli dostep do ich serwera? Wlasnie z tym walczymy.
http://prawo.gazetaprawna.pl/artykuly/892135,znana-kancelaria-prawna-padla-ofiara-hakerow-wyciekly-dane.html
Uszanowanie
Bardzo słuszne podejscie kancelarii, ze nie dali sie cyberprzestepcom i nie chca zaplacic zadnego okupu gdyz z przestepcami nie nalezy negocjowac – zaplacenie okupu by wzbogacilo przestepcow, ktorzy dalej mogliby ujawnic wszystkie wykradzione dane. Bandyci odpowiedzialni za atak sa juz namierzani (popelnili jeden bardzo zasadniczy blad, z ktorego sobie nie zdaja sprawy wciaz 😉 i niewatpliwie skoncza w wiezieniu z bardzo surowym wyrokiem.
LIBA – czy możesz przybliżyć nam jakieś szczegóły dotyczące tego błędu cyberprzestępców?
W samej sprawie jest bardzo mało informacji, szczególnie w clearnecie, i każda informacja w tej sprawie może przydać się w celach edukacyjnych.
Panie Konradzie, niestety jest Pan troszkę tak naiwny jak prawnicy z poszkodowanej firmy. Oczywiście, że LIBA nic nie napisze, bo jego wpis miał na celu właśnie skłonić bandytów do popełnienia jakiegoś błędu. Piszę „bandytów”, bo nie trzeba ucinać palców ani porywać dzieci by na to miano zasłużyć.
TN – dla mnie niektóre rzeczy są oczywiste, choć mogę wydawać się naiwny. Niemniej – myślę, że czasem warto sprowokować czytelnika do myślenia, dyskusji i co najważniejsze – rzeczowych argumentów uzasadniających to co się pisze 🙂
Była taki dowcip, który trochę pasuje do sytuacji. Towarzysz Stalin odwiedza biedniejsze rodziny swego kraju. Rozdaje cukierki dzieciom. Za nim idzie stosowna osoba i wyjaśnia. Dobry ten towarzysz Stalin. Dał cukierka? No dał! A przecież mógł zabić.
Co to za wyjaśnienie nie porywam dzieci. Co za różnica: żądanie okupu za dziecko, samochód, komórkę, zostawienie w spokoju – jaka różnica? Terroryzm !!! Dla mnie do odstrzelenia. Jeśli będzie taka konieczność /możliwość/ sam chwycę za broń.
Nie mogę się zgodzić z twierdzeniem, że korespondencja mailowa we własnej domenie jest od razu bezpieczniejsza niż na otwartym portalu!
Po pierwsze: znaczna część adresów poczty elektronicznej we własnej domenie (w tym w domenach własnych kancelarii) jest obsługiwanych przez gmail, home, nazwa, czy przez inne wielkie portale, nikły odsetek korzysta z własnego serwera pocztowego.
Po drugie: własny serwer pocztowy, nawet obsługiwany przez profesjonalną firmę informatyczną, niekoniecznie musi być bezpieczniejszy niż portal publiczny. Technicznie za jednym i drugim rozwiązaniem stoją ludzie, samemu nie będąc w temacie cyberbezpieczeństwa jest niemalże niemożliwością rozpoznanie czy i w jakim stopniu ci ludzie którym powierza się opiekę nad danymi (w tym nad serwerami poczty) będą w stanie wdrożyć zabezpieczenia lub odpierać ataki. Pisemne ustalenia, oferty, umowy, regulaminy – często niewiele mają wspólnego z praktyką. Ciężka decyzja czy bardziej ufać specjalistom z mniejszej firmy IT obsługującej kilkadziesiąt/kilkaset kancelarii, czy specjalistom z molocha który obsługuje kilka milionów darmowych kont pocztowych.
Po trzecie: najsłabsze ogniwo to człowiek, tzw. użytkownik – komputera, poczty elektronicznej, nawet „tylko” internauta przeglądający strony. Żaden system informatyczny nie będzie do uratowania jeśli jeden z jego uprawnionych użytkowników wpuści „włamywaczy”. Kiedyś wystarczyło zostawić po pracy otwarte okno, teraz wystarczy np. pobrać plik ze strony, otworzyć załącznik do emaila, czy nie zablokować uśpionego komputera hasłem. Nie wspominając o szyfrowaniu dysków i przesyłaniu szyfrowanej korespondencji. Takie czasy.
Reasumując – nie sugerujcie się domeną z adresu email, że niby niepopularne domeny są warte większego zaufania.
Mentalność i świadomość musi się zmienić. Umiejętność korzystania z internetu pod kątem bezpieczeństwa.
Wielka szkoda że tego nie uczą, ani w szkole, ani na aplikacji, ani…