W sobotniej Rzeczpospolitej można było znaleźć całkiem ciekawy artykuł zatytułowany Z bazą klientów do swojego biznesu. Jak wskazuje autorka:
Szacuje się, że co trzecia firma jest narażona na kradzież danych, które trafiają później do konkurencji. (…) Jak twierdzą eksperci, nie ma dziś branży, która nie byłaby narażona na wyciek informacji.
Mówiąc szczerze fakt ten mnie mało dziwi. Jeszcze mniej, gdy zestawimy to ze statystyką – w Polsce 15 na 1000 komputerów może być elementem botnetu (chociaż jeszcze rok temu wskazywano, że to aż 4 na 10 komputerów!).
Widziałem już parę razy gdy osoby odpowiedzialne np. za kontakty handlowe w przedsiębiorstwie pracowały bez aneksu czy osobnej umowy o zakazie konkurencji (które są tak naprawdę zabezpieczeniem absolutnie podstawowym i dziś już i tak niewystarczającym). Z obecną łatwością powielania przetwarzanej informacji taki brak to po prostu strzał we własną stopę wykonany przez przedsiębiorcę. Z przykrością muszę stwierdzić, że ten niekorzystny trend jest widoczny również wśród kancelarii prawnych. W trakcie studiów o tym, co opowiadali moi koledzy (studenci) odbywający praktyki w różnych kancelariach, słuchałem po prostu z niedowierzaniem. Zresztą na górze (tj. w Ministerstwie Sprawiedliwości) jeszcze w 2012 roku nie było wiele lepiej… Niestety – i trzeba to przyznać głośno – kancelariom prawnym zupełnie brakuje pojęcia o tym jak skutecznie zabezpieczyć siebie same przed opisanym w Rzepie wyciekami. Jak więc wymagać, by prawnicy pomagali zabezpieczać się swoim klientom, gdy sami nie czują w ogóle takiej potrzeby? Czasem dziwi mnie to, że żadna polska kancelaria prawna nie padła jeszcze ofiarą hakerów… (a przynajmniej o niczym takim nie słyszałem).
Bezpieczeństwo informacji wcale nie musi być oparte o jakieś wysublimowane przepisy prawne (ale musi być z pewnymi przepisami zgodne!). Powinno ono być efektem przyjmowania praktycznych rozwiązań, które nie utrudniają codziennej pracy w kancelarii. Chodzi po prostu o to, by sprawować władzę nad tym kto do jakich informacji ma dostęp i jednocześnie nie wystawiać się na celownik konkurencji lub hakerów. A ci ostatni dobierają się do zawartości firmowych maszyn na przeróżne sposoby. Wystarczy mail z odpowiednio spreparowanym załącznikiem w postaci pliku PDF czy doc by z firmowej maszyny zrobić kompuer-zombie bezwzględnie wykonujący polecenia twórcy botnetu. A co dalej? W najlepszym przypadku komputer posłuży do rozsyłania spamu czy kopania bitcoinów (chociaż to już coraz rzadsze). W najgorszym… może dojść opisanego w Rzepie wycieku danych lub ich zniszczenia (zobacz tutaj). Słusznie w wspominanym dziś przeze mnie artykule prawnicy wypowiadają się o trudnościach dowodowych w przypadku naruszenia takiego dobra przedsiębiorcy. A są to trudności, z którymi mamy do czynienia gdy znamy osobę wynoszącą dane. Są one szczególnie duże, gdy wiesz już, że ktoś coś wyniósł, lecz jeszcze nic z tym nie zrobił. To bardzo trudne, by wyjaśnić klientowi, że legalnie działając taka sytuacja może stać się martwym punktem. A wyobraź sobie jakie trudności prawne spowoduje wyciek danych z komputera Twojego prawnika, w którym mogą siedzieć wszyscy hakerzy świata… :>
Morał moich przemyśleń jest zbieżny z tym, do czego prowadzi artykuł z Rzepy. Zabezpieczać przedsiębiorstwo trzeba nim padnie ofiarą wycieku. Bo potem prawnicy będą inkasować olbrzymie pieniądze za obsługę incydentu, a w mojej opinii w miarę rozwoju technologii ich działania będą coraz częściej skazane na niepowodzenie. A Ty Przedsiębiorco, stracisz dwa razy – raz po wycieku, a drugi raz na prawniku, który wiele inkasuje lecz za wiele nie zrobi. Albo i jeszcze trzeci raz – gdy Twój prawnik dozna wycieku Twoich danych.
Profesor Lawrance Lessig mówi, że w przyszłości informacji nie będzie prawa tylko kod. Jeśli ma racje (a tego nie wiem) to być może nadchodzi zmiana roli prawnika obsługującego Twój biznes.
PS
Może warto sprawdzić, czy obsługująca Cię kancelaria prawna (prawna – nie adwokacka czy radcowska!) posiada zarejestrowany zbiór danych osobowych. Możesz to zrobić korzystając z wyszukiwarki na stronie GIODO. Jeśli jej tam nie znajdziesz, to obstawiam, że poziom poufności zapewniany Twoim sprawom leży i kwiczy. GIODO bowiem, to podstawa podstaw.
1 komentarz do “Czasem trzeba się bać… własnego prawnika.”